Historia to zawsze był mój najsłabszy punkt w szkole. Jeśli sięgnę pamięcią do lat szkoły podstawowej, to faktem jest, że nauczyciele dużo mówili. Mówić dużo, nie oznacza nauczać. Historia Polski w czasach ateistycznego PRL-u odarta była od wszelkich katolickich odniesień. Nawet Chrzest Mieszka I to był w szkole jakiś tam chrzest, bez głębszych odniesień do wiary chrześcijańskiej.
Dostaliśmy w szkole podróbkę wiedzy. Spreparowaną przez ministerstwo, nieciekawą papkę. Rodzice też potwierdzali, że historia to ciężki przedmiot. W liceum było o tyle lepiej, że nauczyciele bardziej profesjonalni pod kątem własnych poszukiwań. Język polski na maturze otwierał drogę do głębi, przynajmniej trochę uchylono drzwi do takich zagadnień jak polski mesjanizm.
Radio Maryja ma dużą zasługę, że wypromowało książki Feliksa Konecznego. "Dzieje Polski opowiedziane dla młodzieży" - to był dla mnie przełom, zacząłem robić dziesiątki map o tym, jak zmieniały się granice Polski, bo to mnie najbardziej ciekawiło. Potem już było z górki, historia zaczęła mnie wciągać.
Na początku trzeba robić cokolwiek. Biegi pamięci, rekonstrukcje bitew - fajny, modny temat i dobrze. Czy to idzie w parze z wiedzą? Mam obawy, że to, co fajne, bywa płytkie.
Istnieje coś takiego jak współczynnik epoki. Każda epoka ma odmienne warunki i bez ich zrozumienia posypie się cała wiedza. Koneczny pisał, że podróże z Polski do Rzymu trwały kilka tygodni, bo były to podróże konne. Nigdy w szkole o tym nie słyszałem. Nie wiem, czy sam bym do tego doszedł. No może bym doszedł, bo można sobie policzyć, ale kto w mieście zastanawia się nad podróżami konnymi? Rzecz kluczowa dla rozumienia historii.
Kondycja wiedzy historycznej Polaków wymaga badań. Nie tylko takich sond ulicznych, bo nie chodzi o to, aby się z kogoś pośmiać. Czym są szkolne odpowiedzi przy tablicy? Często są brutalnym upokorzeniem ucznia przy całej klasie. Coś, czego nie lubiliśmy. Sprawdzanie wiedzy jest konieczne, ale nie w sposób, jaki znamy ze szkoły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz